Wyruszamy w naszą kolejną wyprawę rowerową Tym razem planujemy przejechać z Krakowa do Wrocławia. Częściowo po szlaku Via Regia a częściowo trochę modyfikujemy naszą trasę w pierwszej części. Na właściwy szlak wjedziemy w Piekarach Śląskich. Kiedyś w planach mieliśmy wystartować z Przemyśla ale sytuacja polityczna i trudności z noclegami wymusiły na nas skrócenie trasy.
Żeby tradycji stało się zadość to Tadeusz jedzie ze złamanym żebrem. Ja kiedyś jechałam przez trzy tygodnie ze skręconą kostką. Można i tak!
Dzień I 14.07
Wrocław – Kraków – Tyniec n/Wisłą 19,7 km
Na samym początku we Wrocławiu pokonało nas lenistwo i na Dworzec Główny jedziemy pociągiem z Nowego Dworu. Lenistwo zostało ukarane – bilet kosztował nas 20 zł, a za bilety do Krakowa Tadzik zapłacił nieco ponad 60 zł.
Pociąg do Krakowa bardzo elegancki, rowery jadą na specjalnych wieszakach. Wszystkie miejsca rowerowe zajęte i pełno ludzi. Dobrze, że są miejscówki. W Krakowie, na dworcu, ułatwienie dla rowerzystów – specjalny tunel prowadzący z peronu na ulicę.
Po dojechaniu na Rynek Starego Miasta dostajemy „obuchem w łeb”. Tyle ludzi różnej narodowości, że trudno się przecisnąć. Przechodzi nam ochota na jakiekolwiek zwiedzanie. Wstępujemy na chwilę do Bazyliki Mariackiej i czym prędzej uciekamy. Na Rynku pod pomnikiem Mickiewicza trwa jakaś demonstracja Ukraińców. Koło smoka jest tak dużo ludzi, że go prawie nie widać. Biedny smok!

Wjeżdżamy na Bulwary Nadwiślańskie i jedziemy prosto do Tyńca. Przepiękna droga prowadzi wzdłuż Wisły tylko tradycyjnie wiatr wieje w oczy.

Nadwiślańska Trasa Rowerowa poprowadzona jest pod trasą szybkiego ruchu ale z jakiegoś powodu jest zagrodzona. Za radą spotkanego rowerzysty przeciskamy się przy zagrodzeniu i dalej wjeżdżamy a raczej wprowadzamy rower na ścieżkę prowadzącą wzdłuż trasy szybkiego ruchu, elegancko odgrodzoną od samochodów więc można bezpiecznie jechać. Po prawej stronie rozciąga się widok na klasztor kamedułów na Bielanach. Opactwo benedyktynów w Tyńcu, cel naszego etapu, jest najstarszym z istniejących klasztorów w Polsce. Jego początki sięgają roku 1044 roku
Na miejscu witają nas serdecznie. Dostajemy pokój z umywalką. Rowery „śpią” w osobnej komórce. Idziemy na obiad do miejscowej restauracji „Mnisze Co Nieco”. Potem należy nam się chwilka odpoczynku. W czasie naszej krótkiej sjesty przychodzi burza. Na szczęście krótka. Wieczorem idziemy na nieszpory śpiewane przez benedyktynów. Po kolacji odchodzi od nas pracowity zapał i siedzimy w pokoju – nie idziemy na spacer.






Dzień II 15.07
Tyniec n/Wisłą – Czerna 34 km
W nocy padał rzęsisty deszcz ale na szczęście rano się wypogodziło. O 6.30 idziemy na Mszę św. z przepięknymi śpiewami gregoriańskimi, potem śniadanie i w drogę. Wstępujemy na chwilę na cmentarz parafialny gdzie znajduje się grób o. W. Zatorskiego.

Wracamy 2 km z powrotem aby wjechać na właściwy kierunek. Tak samo jak wczoraj, w Liszkach
przeciskamy się przy zagrodzeniu i dalej wjeżdżamy a raczej wprowadzamy rowery na ścieżkę prowadzącą wzdłuż trasy szybkiego ruchu, elegancko odgrodzoną od samochodów więc można bezpiecznie jechać. W Liszkach zatrzymujemy się przy targu, kupujemy co nieco i dalej w drogę. Mamy dzisiaj krótki etap więc wstępujemy do Doliny Mnikowskiej i podjeżdżamy pod wizerunek Matki Boskiej Skalskiej.
Matka Boża Skalska – obraz , namalowany, na skale, w 1863 r. przez Walerego Eljasza-Radzikowskiego. Jest kilka legend mówiących o powstaniu obrazu. Według jednej z nich pod tą skałą w czasie powstania styczniowego znalazło się kilku powstańców osaczonych przez ścigających ich żołnierzy rosyjskich. Matka Boska wskazała im za skałą jaskinię, w której się ukryli. (wg. Wikipedii) Nie ma ludzi, słonko świeci jest cicho i spokojnie. Chwilę siedzimy i niestety musimy jechać dalej.

Jedziemy przez Tenczyński Park Krajobrazowy. Droga piękna tylko dziurawa i często niestety rowery trzeba pchać. Spotykamy małżeństwo, które jedzie do Częstochowy. Gdy dyskutujemy nad dalszą drogą i wpatrujemy się w mapę, spotkana pani wydaje okrzyk: „nareszcie ktoś ma normalną mapę” (takie czasy). Na zakończenie zachęcają do zjedzenia lodów przy stacji benzynowej w Krzeszowicach. Co też robimy. Przy okazji robimy zakupy na kolację i ewentualne śniadanie.
Droga do klasztoru – skręcamy nie tam gdzie potrzeba i tradycyjnie rowery trzeba pchać. W końcu docieramy do celu. Ale to nie koniec naszej udręki. Śpimy w Elianum – Świeckim Instytucie Karmelitańskim oddalonym o 800 m. dalej. Jakbyśmy wcześniej pojechali właściwą drogą to nie trzeba było się tak męczyć, a tak zjeżdżamy stromo w dół w końcu trzeba sprowadzić rowery po schodach, oczywiście stromych. W końcu meta. Dostajemy pokój, rowery śpią w garażu. Po zakwaterowaniu wracamy do sanktuarium.

Klasztor karmelitów bosych w Czernej ufundowany w 1629 jest sanktuarium Matki Boskiej Szkaplerznej i św. Rafała Kalinowskiego. Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej to jeden z większych ośrodków pielgrzymkowych w północnej Małopolsce Znajduje się tutaj cudownie źródełko św. Eliasza. Przed kościołem znajduje się plac, przy którym w 1995 wykonano grotę z pomnikiem biblijnego proroka Eliasza i scenami z jego życia oraz źródełko w kształcie serca z rzeźbą kruka, który według Biblii przynosił mu pożywienie.
Jemy obiad w klasztornej restauracji i idziemy na krótką modlitwę do kościoła z cudownym obrazem. Wracamy na naszą kwaterę, jemy kolację i to by było, dzisiaj, na tyle.










Dzień III 16.07
Czerna – Mikołów 77,6 km
Rano idziemy na śniadanie. Jemy je wspólnie z paniami z Elianum. Śniadanie się przedłuża, bo panie chcą wiedzieć coś więcej o naszych wyprawach rowerowych. Ale w końcu trzeba jechać. Nawigacja prowadzi nas drogami niekoniecznie asfaltowymi. Jedziemy, a raczej idziemy przez pola i lasy drogami głównie kamienistymi i szutrowymi.
Ale to już chyba tradycja. Dobrze, ze nie jest gorąco. W końcu wyjeżdżamy na główną drogę. Jest sobota to nie ma dużo samochodów. W Chrzanowie zatrzymujemy się na rynku na obiad. Jako, że trasa pobrana z internetu i nawigacja Tadzia pokazują zupełnie coś innego postanawiamy wpisać w telefonie nową trasę i ta nas prowadzi przez Górny Śląsk omijając główne drogi i centra miast. Przy elektrowni Jaworzno dopada nas pierwszy deszcz, na szczęście nieduży, ale z piękną tęczą. 10 km przed metą kończy mi się akumulator i dalej muszę jechać bez wspomagania. Dzisiaj śpimy w Mikołowie w domu Grażyny – żony Herberta, zmarłego przyjaciela Tadzia też krótkofalowca(SP9 LWL). Tuż przed metą dopada nas burza. Więc przyjeżdżamy przy dźwiękach grzmotów. Witają nas serdecznie zatroskani naszym zmęczeniem i zmoknięciem





Dzień IV 17.07
Następny dzień, to dzień odpoczynku. Po obiedzie wszyscy razem (z Grażyną, córką, jej mężem i trójką córek) jedziemy do Bujakowa zobaczyć prześliczny przykościelny ogród botaniczny. W 1976 roku ks. kan. Jerzy Kempa, ówczesny proboszcz, kustosz sanktuarium Matki Bożej Opiekunki Środowiska Naturalnego, założył parafialny ogród botaniczny. Zajmuje on teren przy kościele o powierzchni ok. 1 ha. Na jego obszarze znajduje się probostwo i klasztor Sióstr Służebniczek. Ogród słynie z wielu gatunków drzew, krzewów i kwiatów. Ogród, a zwłaszcza jego elementy to balsam na duszę etnografa. Rzeźby, kapliczki, barcie, studnie itp. Wycieczkę kończymy w Mikołowie w lodziarni.










Dzień V 18.07
Mikołów – Piekary Śląskie 34 km
Następny etap jest krótki i nieciekawy. Po śniadanie, nakarmieni i napojeni żegnamy się z Grażyną i jej rodziną i w drogę. Przez cały dzień jedziemy przez miasta. Jedno się kończy drugie zaczyna. W końcu docieramy do celu. Zakwaterowujemy się w hotelu, rowery śpią w korytarzy, naprzeciwko recepcji. Po obiedzie i krótkiej sjeście idziemy do Sanktuarium Matki Bożej Piekarskiej. I tu porażka. Wszystko zamknięte na głucho, i bazylika i stacje kalwaryjskie. Nie ma żadnej informacji a na stacjach nie ma nawet ich nazwy. Jedynie przy wejściu na teren Sanktuarium wisi napis: „Witamy pielgrzymów”!


Dzień VI 19.07
Piekary Śląskie – Niewiesze n/ j. Pławniowickim 78 km
Następnego dnia wyjeżdżamy po 7.00. Robi się coraz cieplej. Jedziemy często wzdłuż trasy szybkiego ruchu. Zatrzymujemy się w Borowej Wsi podziwiając stary, drewniany, siedemnastowieczny kościółek pw. św. Mikołaja. Tadzik chciał sprawdzić mój akumulator i poszło coś nie tak i akumulator rozładował się całkowicie. W pobliskiej karczmie pozwalają nam doładować akumulator ale czekając zamawiamy coś do jedzenia, kosztuje nas to 65 zł
Na jednym ze skrzyżowań kiedy się zatrzymuję wjeżdża w tył mojego roweru samochód. Dobrze, że stałam i wywraca się tylko rower. Jedyna szkoda to utrata lusterka.
Przed Toszkiem znowu trzeba doładować akumulator. Robi się coraz później i coraz goręcej, Tadeusz twierdzi że jest 36 stopni. Wobec tego decydujemy się na zmianę noclegu: nie jedziemy do Zimnej Wódki, gdzie mamy rezerwację. Telefoniczne rezerwujemy pokój w Niewieszu nad j. Pławniowickim w hotelu Żagiel.




Dzień VII 20.07
Niewiesze – Góra Św. Anny 32 km
Dzisiejszy etap krótki i gorący. Jedziemy na Górę Św. Anny. Na miejscu jesteśmy już o godz. 1100 . Meldujemy się i idziemy do Muzeum Krzyża Świętego. Mieści się ono w domu pielgrzyma wybudowanym trzysta lat temu przez fundatora kalwarii, hrabiego J. A. de Gaschin. Twórcą i właścicielem jest Ryszard Makowiecki, który własnym sumptem wyremontował i przystosował stary obiekt do celów wystawienniczych. Niestety, na skutek niejasnych praw własnościowych będzie zmuszony opuścić ten obiekt.

W 11 salach pokazywane stare krzyże, obrazy i rzeźby Ukrzyżowania, Drogi Krzyżowe, wizerunki świętych z krzyżem, różne przedstawienia kalwarii. Jednym z najciekawszych jest pochodzące z Francji umbraculum. To przedmiot, który nie jest już dziś stosowany w liturgii katolickiej. Był to rodzaj ozdobnego parawanu, haftowanego najczęściej w symbole eucharystyczne lub przedstawienia aniołów, ale lekko transparentny, który był stosowany do przysłaniania monstrancji podczas niektórych momentów uroczystych obrzędów liturgicznych (najczęściej wielkopostnych). Po obiedzie chowamy się do schroniska i siedzimy w nim aż do wieczora.








Dzień VIII 21.07
Góra Św. Anny – Skansen w Opolu Bierkowicach 44,8 km
Następny dzień zaczyna się nerwowo. Tadzik nie może znaleźć portfelika z dokumentami. Trzeba było zastrzec karty i dowód osobisty.
Trudy wczorajszego dni wynagradza zjazd z Góry Św. Anny. Prawie 10 km bez pedałowania. Coś pięknego. Wstępujemy do Kamienia Śląskiego do sanktuarium Św. Jacka. Po modlitwie do świętego Jacka i do św. Judy portfelik Tadeusza się znalazł. Jedziemy dalej. Robi się coraz goręcej ale przed Opolem jedziemy kilka kilometrów przez las, drogą oznaczoną znanymi nam muszelkami(refleksja: przejechaliśmy wiele kilometrów znaczonych muszelkami ale tutaj po raz pierwszy widzimy muszelki na tabliczkach ze stali nierdzewnej z profesjonalnie wygrawerowanymi napisami). Droga piękna ale gzy gryzą niemiłosiernie. Gładko przejeżdżamy przez Opole i w samo południe docieramy do skansenu w Bierkowicach Śpimy w muzealnym hoteliku – starej chałupie przerobionej na pokoje gościnne. Jest strasznie gorąco. Po godzinnym odpoczynku idziemy na obiad i wracamy pod dach. Nie mamy na nic ochoty. Robię kilka zdjęć do dokumentacji i uciekam do pokoju.















Dzień IX 22.07
Opole Bierkowice – Brzeg 54 km
Rano na horyzoncie widzimy ciemną chmurę ale nici z deszczu. Podobno padało w Brzegu. Na początku jedziemy do Skoroszowa gdzie kończy się Nyska Droga Św. Jakuba. Kościół zamknięty, brama zamknięta. Trzeba jechać dalej. W Lewinie Brzeskim coś nam nie wyszło i nadrabiamy ok. 10 km – normalka. W końcu przez Łosiów docieramy na miejsce. Pensjonat bardzo miły w cichej okolicy. Idziemy coś zjeść i na tym kończy się nasza aktywność.



Dzień X 23.07
Brzeg – Wrocław 54 km
Ostatni etap. Jedziemy do domu. Zatrzymujemy się na kawę w Zacharzycach – domu naszych znajomych – Ewy i Wojtka. Potem już prosto do domu.

