Czas jazdy: 12.07 – 19.07
Długość trasy: 287 km
Uczestnicy: Tadzik, Kasia
Wspomnienia:
– Nasze wakacje zaczynają się bardzo efektownie. Bałtyk jest mocno wzburzony. Deszcz leje niemiłosiernie. Nasz katamaran „Jantar”, którym mamy płynąć, ma wypłynąć planowo o godzinie 600 i rzeczywiście wypływa. Płyniemy z dwoma grupami kolonijnymi, jakąś grupą młodzieży i pewną ilością pojedynczych pasażerów. Po godzinie większość leży prawie nieżywa złożona przez morską chorobę. Jak przepływamy połowę drogi miły głos oznajmia, że wracamy! Wspomnienie Tadzika: „budzi mnie głośne: „K…a mać! – to powiedziała moja subtelna żonka w desperacji po usłyszeniu radosnej wieści- ale okazało się to doskonałym budzikiem także dla pozostałych pasażerów.”
– Okazuje się, że kierownicy grup kolonijnych wymusili na kapitanie zmianę kursu. Po pięciu godzinach docieramy do punktu wyjścia. Kapitan twierdzi, że już nie popłyniemy. Na statku pozostaje dziesięć osób – zbuntowanych rowerzystów takich jak my, którzy nie mają zamiaru się ruszyć. Rozpoczynają się telefony do armatora, Radiowej Trójki, lokalnego Radia i do Gazety Wyborczej. Czas mija, załoga jest nam przychylna, daje nam nawet herbaty, ale nic się nie zmiania. My nie wychodzimy. Jest nam ciepło i sucho. Nawet prośby funkcjonariuszy Służby Granicznej o możliwość odprawy nic nie dają. O godzinie 1400 przychodzi nowa zmiana Strażnicy i już nie są tak mili. Zgadzamy się na odprawę, ale nie schodzimy ze statku. Zaczynamy się łamać o godzinie 1500 i jak już mamy wysiadać kapitan daje nam znak, że jednak płyniemy. Zdaje się, że pomogły telefony z Radia i Prasy oraz to, że na Bornholmie czeka prawie dwadzieścia osób i już drugą dobę nie mogą wrócić do ojczyzny. Płyniemy – razem aż dziesięciu pasażerów. Przez radio dowiadujemy się, że armator zafundował nam podróż w jedną stronę za darmo. Ha! ha! ha!. Chyba miał na myśli pięcipgodzinną wycieczkę po morzu tam i z powrotem i to w czasie sztormu. Podobno wiatr dochodził w porywach do 7 stopni w skali Bouforta. Na miejsce docieramy o godzinie 21 zamiast o 12.
– Znajomości zawiązane na statku nie zrywają się przez cały pobyt na wyspie. Spotykamy się prawie codziennie.
– Bornholm to wyspa dla rowerzystów. Wszędzie poprowadzone są ścieżki rowerowe, fantastycznie oznakowane.
– Odwiedzamy typową wędzarnię ryb i jemy specjalność bornholmską – świeżo wędzony śledź posypany gruboziarnistą solą z dodatkiem szczypiorku i majonezu.
– W północnej części wyspy stoi zamek – Hammershus – ciekawy, ale nie mamy ochoty go zwiedzać.
– Niedaleko zamku, spotykamy znajomych rowerzystów. Jednemu z nich pęka szprycha w tylnym kole roweru. Razem z Tadziem przez dwie godziny usiłują odkręcić wielotryb, ale bez specjalnego klucza nie udaje się im to. Później dowiadujemy się, że pomoc uzyskują w jakimś warsztacie.
– Zatrzymujemy się przy Jons Kapel – stromej skale wychodzącej wprost z morza. Aby ją zobaczyć, trzeba zejść prawie pionowymi schodami w dół. Niestety, aby wrócić trzeba się na nie wdrapać.
– Zaraz po tym, uprzedzeni przez autora przewodnika, napotykamy strome zjazdy. Ale nikt nie mówił, że są to prawdziwe „Himalaje”. W górę i w dół i znowu w górę. Jeden zjazd charakteryzuje się tym, że nachylenie stromizny dochodzi do 22%. Trzeba sprowadzać rowery, bo z bagażami nie da rady jechać. Utrudnieniem są też umieszczone na drodze stopnie.
– Na ostatni kemping zatrzymujemy się pod Aakirkeby, gdzie spotykamy czwórkę znajomych rowerzystów. Zostajemy tam trzy noce.
– W Rone oglądamy najmniejszy dom na wyspie z jednym oknem i jednymi drzwiami.
– W Slusegard stajemy na kamieniu wyznaczającym czas środkowoeuropejski – przecięcie 15 południka z 57 równoleżnikiem.
– Kąpiemy się w morzu, niestety bardzo zimym, ale o plaży można zaśpiewać ”plaża dzika plaża morze dookoła” Prawie nie ma ludzi tylko piasek i woda.
– Jeździmy rowerami po Almindigen- kompleksie leśnym w centrum wyspy. Posiada on powierzchnię ok. 2400 ha. Jest niemal w całości sztucznie odtworzonym lasem. W XIV wieku pierwotny las został prawie w całości wycięty i dopiero w XVIII wieku przystąpiono do systematycznego zalesiania. Efekt jest wspaniały. Tam też wspinamy się na wieżę widokową, z której widać całą wyspę. My nie mieliśmy tego szczęścia – z powodu gęstej mgły nic nie widać.
– Pogoda w kratkę – raz pada, raz świeci słońce.
– Na całej wyspie rośnie duża ilość dzikich czereśni. Nie ma na nich dużo amatorów, więc mamy okazję trochę ich pojeść.
– Bornholm będzie się też kojarzył ze słodkim zapachem wiciokrzewów o kremowo różowych kwiatkach. Spotykamy je prawie na każdym kroku.
– Wracamy do Polski z tą samą załogą i tym samym katamaranem, ale już po gładkim morzu i bez kłopotów.