Czas: 5 – 26 lipca
Długość trasy: 4500 km
Trasa: Niemcy – Austria – Włochy – Elba – Korsyka – Sardynia – Włochy – San
Marino – Austria – Czechy
Uczestnicy: Kasia, Tadeusz
Ziomek – pies
Wspomnienia:
-Po dziesięciu latach znowu jedziemy samochodem i z namiotem. Jedziemy sami, towarzyszy nam, w części podróży, Ziomek – pies Magdy.
-Aby dostać się na wyspy trzeba płynąć promem. Bilety kupiliśmy już w lutym we Wrocławiu. Taniej i mamy pewność, że się dostaniemy na pokład.
-Ziomek to pies stworzony do podróży. Na zrobionym dla niego posłaniu zwija się w kłębek i śpi. Jak rozbijamy lub zwijamy namiot siedzi w samochodzie i spokojnie czeka. Może pilnuje, żeby go nie zostawić?
-Jedziemy przez Niemcy. Trochę dalej ale szybciej, bo droga prowadzi autostradą.
-Pierwszy nocleg wypada nam nad Dunajem niedaleko Regensburga. Tam też niestety zaczyna padać deszcz.
-W drugim dniu dojeżdżamy nad Jezioro Garda .
-Po deszczowej nocy nastaje pochmurny dzień dający nadzieję, że to koniec z deszczem.
-Ziomek zalicza kąpiel w jeziorze.
-Po zapakowaniu się jedziemy do sanktuarium Madonna di Corona. Wąska droga wije się serpentynami ostro w górę. Wszystko zasłonięte chmurami.
-Jak dochodzimy do kościoła chmury się rozwiewają i ukazuje się widok, który zapiera dech w piersi.
-Mały kościółek, częściowo wykuty w skale, częściowo wymurowany. Stoi nad przepaścią, jakby przyklejony do skały. Do sanktuarium schodzimy stromymi schodami w dół. Prowadzi do niego też droga, wzdłuż której ustawione są stacje Drogi Krzyżowej
-Ze względu na obecność Ziomka do Sanktuarium wchodzimy pojedynczo.
-Aby nie jechać cały czas autostradą za Modeną zjeżdżamy na czerwoną drogę. Droga krótsza kilometrowo ale dłuższa czasowo . Jest to panoramiczna droga wijąca się brzegami dolin, pomiędzy wysokimi szczytami, częściowo zasnutymi chmurami.
-Po drodze podziwiamy XIV wieczny kamienny most – Ponte del Diavolo.
-Pierwszy nocleg we Włoszech wypada 11 km przed Piombino. Jest to ogromny ” kombinat” Na szczęście jest spokojnie.
-W Piombino, w porcie, następuje spotkanie z komitetem powitalnym ( Magda, Igor, jego mama Danusia i Antonio).
-Ziomek gdy zobaczył Magdę i Igora chyba zrozumiał po co były trudy drogi. Nawet się za nami nie oglądnął .Oni jadą do Rzymu, my na Elbę. .
-Przypadkowo udaje się nam odpłynąć wcześniejszym promem.
-Elba wita nas chmurami.
-Chodzimy po Portoferario i szukamy śladów Napoleona zajadając się pysznymi lodami.
-Zatrzymujemy się na kempingu kilka kilometrów za miastem. Camping mały i przytulny, w zatoczce nad samym morzem. Namiocik stawiamy między kwitnącymi oleandrami i zaroślami bambusów.
-Zatrzymujemy się na wyspie jeden dzień. Kąpiemy się w małej zatoczce i zażywamy kąpieli słonecznych. Plaża kamienista ale i ludzi mało.
-Jedziemy zwiedzać wyspę. Udajemy się do Merciana Marina a później wracamy przez środek wyspy.
-Drogi na Elbie są wąskie i kręte. Pniemy sie w górę albo zjeżdżamy w dół i do tego wszechobecne skutery.
-Z Elby płyniemy z powrotem na ląd. Jedziemy do Livorno, czekamy 3 godziny na prom, który zawiezie nas na Korsykę. Płyniemy 4 godziny wylegując się na leżakach.
-Na pierwszy postój na wyspie Napoleona wybieramy Wąwóz Roestonica niedaleko Corte w samym środku wyspy. Gdy wjeżdżamy do Wąwozu droga staje się kręta i wąska, nawet bardzo wąska. Z obu stron strome ściany skał a dołem płynie rzeka.
-W połowie wąwozu znajdujemy camping położony wśród skał w sosnowym lesie,a pobyt umila szum rzeki.
-Rano wybieramy się na wycieczkę do jeziora Melo leżącego na wysokości 1700 m npm. Aby dojechać do punktu wyjścia musimy jechać drogą krętą, wąską na 1,5 samochodu i od strony potoku niczym nie zabezpieczoną. Aby się wyminąć jeden z samochodów musi szukać zatoczki albo „przytulić” się do skały. Droga kończy się przy szałasach pasterzy. Dalej idziemy pieszo. Podobno jest to najbardziej popularny szlak. Nam udaje sie iść bez tłoku. Kamienie, kamienie a na końcu łańcuchy i drabinki. Po 2 godzinach docieramy do jeziora położonego pomiędzy wysokimi górami. Z niego wypływa potok, od którego wziął nazwę wąwóz. Gdy jemy kanapki podlatują do nas trzy czarne ptaszki z pomarańczowymi dzióbkami i jedzą nam z ręki. W drodze powrotnej zachwycamy sie nie tylko widokami ale i jaszczurkami i pięknymi kwiatami.
-Na campingu Tadzik usiłuje zaprzyjaźnić z sójką, która co chwilę przylatuje po kawałek ciasta.
-Jedziemy do Ajaccio szukać śladów Napoleona. Wstępujemy do katedry z marmurową chrzcielnicą gdzie ochrzczono późniejszego cesarza. Idziemy również na Place d Austerlitz, którego ozdobą jest okazały pomnik Napoleona stojący na szczycie białej piramidy. W drodze podziwiamy widoki upiększone krzakami kwitnącego żarnowca.
-W Ajaccio ścisk i tłok, ale przynajmniej plaża ma drobniutki piasek a nie kamienie. Jak wystawiamy twarze do słoneczka pojawia się koło nas wąż i spokojnie przepełzuje swoją drogą i chowa sie w krzakach!
-Wieczorem jedziemy na cypel Pointe de la Parata, zwieńczony genueńską wieżą strażniczą, oglądnąć zachód słońca. Jest na co popatrzeć. Fale rozbijają sie o skały przy świetle gasnącego słońca. Widok jest tak piękny, że szkoda nam jest wracać do namiotu.
-Na campingu w Ajaccio grasuje banda kotów czyhająca na pozostawione jedzenie. Zjadły nam prawie wszystkie pączki kupione na targu i pozostawione w torebce na stole!
-Gdy wracamy z cypla drogę przegradza nam stado dzików z małymi warchlakami.
-Następny camping 16 km za Bonifaccio. Aby do niego dojechać trzeba odbić 6 km boczną drogą – krętą, wąską prowadzącą ostro w górę lub ostro w dół. Camping położony wysoko nad morzem. Wieje silny wiatr. Z trudem rozbijamy namiot. Niektóre maszty trzymają się ledwo ledwo. Miejsca pęknięć masztów Tadzik usztywnia jakimiś swoimi metodami.
-Wszelkie niedogodności rekompensuje widok jaki roztacza sie w drodze na plażę. Widok jak z pocztówki – lazurowe morze, zatoka, piasek i niebieskie niebo.
-Bonifaccio jest miastem położonym na wysokim klifie. Błądzimy po wąskich uliczkach podziwiając stare domy z wąskimi, stromymi schodami.
-Fundujemy sobie wycieczkę statkiem na pobliskie wyspy. Podziwiamy jaskinie morskie i zapierający dech widok miasta. Średniowieczne mury wyrastają z pionowych, wapiennych skał. Zatrzymujemy się na godzinkę na wyspie Lavazzi.
-Korsyką od Sardynii dzieli niewielka cieśnina. Płyniemy promem tylko 40 minut. Niestety psuje się pogoda – na szczęście na krótko.
-Sardynia jest szersza niż Korsyka. Doliny są większe i zakręty na drogach nie takie ostre.
-Na camping wybieramy Porticciolo pod Alghero. Położony jest w sosnowym lesie – bardzo sympatycznie.
-Plaża jest kamienista , położona w maleńkiej zatoczce. Góruje nad nią stara Genueńska wieża strażnicza . Tadzia wcale nie cieszą, nie wiadomo dlaczego, kolonie jeżowców usadowione na podmorskich skałach. Po południu pojawiają się też niewielkie różowe i białe meduzy. Ale jest sympatycznie, nie ma ludzi i można napawać się słońcem i morzem.
-Dziewięć kilometrów od campingu, na cyplu Capo Caccia z latarnią morską, znajduje się położona 200 m poniżej Grota Neptuna. Prowadzi do niej 652 schody przyklejone do stromej skały. Jest zaliczana do największych i najładniejszych na wyspie. Pierwszego dnia udajemy się do niej po południu. Mimo napisu, że kasa jest już zamknięta schodzimy na dół. Cwaniactwo nasze zostaje ukarane, 3/4 drogi spotykamy ludzi idących do góry wraz z kasjerem – przewodnikiem, który zgarnia wszystkich z powrotem. Trzeba wracać. Następnego dnia rano udaje nam się już wejść. Jaskinia naprawdę robi wrażenie. Różnego rodzaju nacieki tworzą fantazyjne kształty. Mijamy piękne jeziora i ogromne podziemne sale..
-W Alghero błąkamy się po wąskich uliczkach starego miasta, przy których rozmieszczone są sklepy z pamiątkami. W wielu z nich sprzedawane są wyroby z korali i ceramika. Wstępujemy do katedry udając, że nas tam wcale nie ma – jesteśmy ubrani trochę niestosownie.
-Aby dojechać do Olbii musimy przejechać w poprzek wyspy. Po drodze zatrzymujemy się w Logudoro przy kościele pw. Santissima Trinita di Saccargia, w tłumaczeniu brzmi to Świętej Trójcy od łaciatej krowy! Zbudowany w XII wieku. Największe wrażenie robi pasiasta fasada kościoła.
-Na nocleg zatrzymujemy się na słynnej Coste Smeralda – wybrzeże upodobane przez ludzi mających grube portfele. Ale plaża godna jest miejsca – bialutki, drobniutki piasek i lazurowe morze zlewające się z niebem tego samego koloru. W zatoce pływają białe jachty. Woda robi wrażenie grzanej.
-Po dwóch tygodniach jeżdżenia po wyspach wracamy na kontynent. Płyniemy promen 4 godziny napawając sie pięknem morza.
-Po wylądowaniu spotykamy się z Magdą, Igorem i Ziomkiem. Przyjeżdża też pani Danusia i Antonio. Jednym słowem cały komitet powitalny.
-Danusia i Antonio mają mieszkanie w Rzymie leżące nad Tybrem niedaleko bazyliki Św. Pawła za Murami. Na dwa dni to jest też nasze lokum.
-Chodzimy po Rzymie szukając wspomnień z poprzednich wizyt. Obowiązkowo idziemy do Bazyliki Św. Piotra.
-Jedziemy na Monte Cassino. Zwiedzamy klasztor i idziemy na cmentarz żołnierzy polskich. Wjeżdżając na górę zastanawiamy się jak było możliwe zdobycie tej góry przy tak stromych zboczach.
-Wstępujemy do Frascatti – miasteczka popołudniowych spotkań rzymian. Podobno z murów widoczna jest panorama Rzymu – niestety zamglona. Specjalnością miasteczka jest wieprzowina pieczona na rożnie i podawana w pajdach wiejskiego chleba – pyszna
-Wieczorem w restauracji, przy świecach i lampce wina Igor oficjalnie prosi nas o rękę Magdy.
-Niestety trzeba wracać powoli do domu. Ziomek znowu zajmuje swoje miejsce na tylnym siedzeniu.
-Jedziemy na przeciwległy brzeg „Włoskiego Buta”.
-Droga nasza wiedzie do Manopello z sanktuarium Świętego Oblicza. Aby dojechać musimy zboczyć z autostrady i piąć się znowu ku górze. W samym kościele jest tylko jedna grupa i kilka indywidualnych modlących się. Chwilę adorujemy Cudowny Wizerunek i dalej w drogę. Upał okrutny ale i widoki piękne.
-Adriatyk wydaje się grzany. Ziomka nie można wyciągnąć z wody. Niestety na campingach jest już więcej ludzi, ale dwa razy udaje się nam rozbić namiot z dala od tłumów.
-Droga nasza prowadzi niedaleko Loretto. Nie możemy nie zboczyć z drogi aby nie wstąpić do Domku Matki Boskiej. Ze względu na Ziomka do kościoła wstępujemy oddzielnie. Uliczny termometr wskazuje 45 stopni!
-Chyba upał uderzył nam do głowy i jedziemy do San Marino. Jedziemy, jedziemy, nie ma miejsca na postój i po namyśle wracamy z powrotem prawie ugotowani.
-Pod Wenecją zaczynają się korki. Duża ilość samochodów osobowych i ciężarowych. Ale jak odbijamy w głąb lądu robi się luźniej ale i pogoda się zmienia.
-Wjeżdżamy w wysokie Alpy. Chcemy dotrzeć do Heiligenblut – wioski położonej u podnóża Grossglockner (najwyższego szczytu Austrii). Punktem centralnym jest mały, ze strzelistą wieżą, kościółek – niestety zamknięty.
-Rozbijamy namiot przy padającym deszczu i grzmotach zbliżającej się burzy. Pada właściwie całą noc. Nad ranem przestaje i nawet czasami wychodzi słońce.
-Jedziemy dalej już jednym ciągiem. Nie zatrzymujemy się na żaden nocleg. Jedziemy prosto do domu. Zwłaszcza, że otrzymujemy telefon od Kasi Niżyńskiej, że remont naszego mieszania jest ukończony .