Czas: 2 – 18 września
Długość trasy: 5.300 km samochodem
100 km rowerem
ok. 20 km kajakiem
Trasa: Niemcy – Austria – Włochy – Francja – Monako – Francja ( Camargue i Wąwóz Grand
Canyon du Verdon ) – Włochy – Austria – Niemcy
Uczestnicy : Tadzik, Kasia
Ziomek – pies
Wspomnienia:
– Tym razem jedziemy do Prowansji a konkretnie do Camargue – krainy marzeń Tadzia.
– Do Włoch jedziemy z Ziomkiem znaną już trasą przez Niemcy. Nawet zatrzymujemy się w znanym nam kempingu nad Dunajem w Straubin.
– Miejsce spotkania we Włoszech wyznaczone w Spezzi, gdzie Magda, Igor, jego mama i Antonio mają spędzić cztery dni.
– Camping River leży u ujścia rzeki Magra. Ciasno, ale jakoś da się przeżyć.
– W dwa samochody jedziemy do Pizzy i do Lucci.
– Z autostrady podziwiamy góry, z których wydobywa się słynny marmur cararyjski.
– W Pizzie straszny upał daje się we znaki. Ziomek ucieka do cienia. Nie wchodzimy na wieżę i do Baptysterium – drogo i dużo ludzi.
– W Lucce z trudem znajdujemy parking. Idziemy do katedry zobaczyć słynny wizerunek Volto Santo. Niestety umieszczony jest w okratowanej kaplicy. Nie można blisko podejść.
– Wieczorem Magda z Igorem namawiają nas na pojechanie do Montemarcello i zejście na słynną plażę po 700 schodach i stromą ścieżką przez las. Jest to najgłupszy pomysł na który wpadliśmy przez cały czas pobytu na wakacjach. Zajść się jakoś zeszło. Ale wejście i to do tego po ciemku przypominało, przynajmniej dla mnie horror. Plaża okazała się niewypałem – niewielka zatoka z ciemnym żwirem. Ludzie płacą drogo za bilety aby przypłynąć tutaj łódkami. Jakiś absurd!!!
– Po pożegnaniu następnego dnia, już bez Ziomka, jedziemy do Francji. Autostrada prowadzi wzdłuż morza. Przepiękna, tylko że składa się z ponad 100 tuneli. Jednych dłuższych, drugich krótszych.
– Wstępujemy do Monte Carlo. Korki i tłum ludzie. Monte Carlo jak i całe Lazurowe Wybrzeże zabudowane jest szczelnie hotelami i innymi rezydencjami. W Monte Carlo idziemy na aleją gwiazd footbolu i obowiązkowy punkt programu Cassino. Oglądamy jachty i szybko uciekamy.
– Jazda nie autostradą wiąże sie niestety ze staniem w korkach. Nie dojeżdżamy do Camargue i po długich poszukiwaniach zatrzymujemy się na campingu koło San Tropez.
– Aby trafić z powrotem na autostradę jedziemy boczną drogą przez piękne góry. Droga wąska i kręta i do tego trenują na niej kolarze. Co chwilę mijamy ich małe grupki albo jadących samotnie.
– W końcu dojeżdżamy do Camargue w delcie Rodanu. Zatrzymujemy się na campingu La Brise tuż przy miasteczku Saint Marie de la Mer.
– Camargue -podmokła kraina zajmująca 930 km kwadratowych, w której żyją na wolności białe konie. Hodowane są byki, które walczą na arenach (tutaj w czasie walk nie zabija się ich). żyje tu mnóstwo gatunków ptaków z flamingami na czele. Uprawia się tu ryż i pozyskuje sól z wody morskiej.
– Niestety zaczyna wiać silny wiatr niosący ze sobą tumany kurzu i piasku. Wszystko pokryte jest kurzem. Nawet materace i śpiwory.
– Saint Marie de la Mer jest miejscem pielgrzymek Romów. Jest tu grób św. Sary ich patronki. Jest to też miejsce pielgrzymek katolików. Znajdują się tu relikwie Marii Salome i Marii Jakubowej.
– Mimo wiatru i upału jedziemy na całodniową wycieczkę rowerową wokół jeziora Vacaras. Ok. 70 km. W czasie tej wycieczki podziwiamy krajobrazy Camargue z flamingami i dzikimi końmi. Silny wiatr wiejący w oczy i niekiedy piaszczysta droga nie ułatwiają życia. Ale było warto.
– Na polach wokół rozlewisk uprawiany jest ryż. Podobno bardzo smaczny.
– Po dniu leniuchowania udajemy się na 12 km spływ Małym Rodanem. Wynajmujemy canoe i w drogę. Na rzece nie ma ludzi, jest spokój. Słońce praży niemiłosiernie. Na piaszczystych łachach robimy sobie dwa postoje. – zachęceni przez pana wynajmującego sprzęt pływający, który zapewnia, że nie mamy limitu czasowego na powrót. Dokładnie określa nam gdzie jest połowa dystansu, a odkąd jest 1 godzina płynięcia. On mówi po francusku, my po angielsku, ale najważniejsze, że się zrozumieliśmy. Rzeka jak na nasz gust jest trochę za szeroka, ale i tak jest pięknie.
– W planach mieliśmy pięciodniową wycieczkę rowerami po Prowansji. Silny wiatr, upał i rozleniwienie sprawiają, że zmieniamy plany. Znowu jeden dzień leniuchujemy.
– Tadzik znalazł miejsce, gdzie organizują wycieczki konne po Camargue. Porzuca mnie i udaje się na dwugodzinną przejażdżkę. Ja w tym czasie siedzę na dachu kościoła i wraz z innymi turystami podziwiam rozciągającą się stamtąd panoramę. W oczekiwaniu na powrót Tadzia jestem świadkiem jak grupa jeźdźców na koniach przegania trzy byki z areny na pastwisko. Jadą tak ciasno, że konie dotkają się brzuchami, a wszystko po to, aby byki nie wyrwały się z konwoju.
– Po sześciu dniach pakujemy się i jedziemy samochodem w kierunku Avignionu.
– Zatrzymujemy się na kempingu koło Pont du Gard. Camping położony jest nad samą rzeką ok. 1 km od słynnego akweduktu.
– Zostawiamy dobytek i jedziemy na przejażdżkę rowerem. Przypominamy sobie wspólny pobyt razem z dziewczynkami sprzed kilku laty. Wchodzimy na akwedukt i idziemy kawałek wzdłuż rzeki. Chociaż mijamy dużo ludzi jest cicho i spokojnie. Można znaleźć miejsce gdzie jest się zupełnie samemu i spokojnie podziwiać rzekę i akwedukt.
– Na kempingu pławimy się w basenie z cieplutką wodą. W jednym z basenów jest nawet yakuzi.
– Nie omieszkujemy pojechać do Awignionu. Z trudem znajdujemy parking. Pełno samochodów i turystów.
– Znajdujemy parking. Pełno tu turystów i samochodów.
– -Tak jak przed laty nie wchodzimy na słynny most . Za drogo – 12 euro od osoby. Chyba trochę przesadzili.
– Przechadzamy się po uliczkach i na koniec jemy pyszne lody, które formowane są w kształcie kwiatka z rozchylonymi płatkami!
– Uciekamy na kemping. Tam przynajmniej jest spokój.
– Jedziemy w kierunku wąwozu Grand Canyon du Verdon. Gdy przejeżdżamy przen Avignion nasz GPS zupełnie się gubi. Nie ma wprowadzonych nowych rozjazdów. Błądzimy, błądzimy aż wreszcie jedziemy na tzw. nosa i w końcu wyjeżdżamy na właściwą drogę.
– Mijamy małe miasteczka z warownymi zamkami. Jest pięknie.
– Na godzinkę zatrzymujemy się w miasteczku Moustiers Ste Marie. Stare średniowieczne miasteczko przyklejone do zbocza góry ze stromymi, wąskimi uliczkami, przez które w głębokim wąwozie przepływa rzeka. Wysoko w górze stoi klasztor, do którego trzeba iść ok. 20 min – nie idziemy. Atrakcją miasteczka jest m.in. ponad 200 m. łańcuch, ze złotą gwiazdą po środku, zawieszony pomiędzy dwoma skałami nad wąwozem. Został tam zawieszony w podziękowaniu za uratowanie z niewoli w czasie Krucjaty.
– Miasteczko ozdobione jest też współczesnymi dziełami sztuki, różnymi rzeźbami i instalacjami. Jest nawet specjalny plan z drogą umożliwiający oglądnięcie wszystkich tych wytworów współczesnych artystów. Pełno jest też sklepów z ceramiką.
– Zatrzymujemy się na kempingu, nad samym jeziorem Lac du St. Cruix.
– Jedziemy na objazd wąwozu. Droga prowadzi nad samym zboczem. Jest wąsko i bardzo kręto. Czasami zrobione są miejsca widokowe, aby można było się zatrzymać i podziwiać widoki. Jest też to okazja aby kierowca mógł trochę odpocząć. W górę, w dół i znowu w górę. Ostre zakręty – trzeba uważać na auta jadące w przeciwnym kierunku. A w dole wije się rzeka!
– Następnego dnia wypożyczamy kajak i płyniemy w górę rzeki. Poprzedniego dnia oglądaliśmy wąwóz z góry, teraz możemy przypatrzeć się jemu z dołu. Strome ściany na których rosną przyczepione drzewa i ściekająca miejscami woda robią wrażenie. Woda jest mętna od niesionego mułu.
– Nie ma jednak spokoju – na wodzie pływa dużo kajaków, łódek i rowerów wodnych. Nie wszyscy zachowują się cicho.
– Dopływamy do miejsca, gdzie rzeka się zwęża i nurt jest bardzo szybki, a trzeba płynąć pod prąd. Wracamy i chwilkę leniuchujemy na brzegu jeziora – niestety bardzo kamienistym.
– Opuszczamy kemping i zaczynamy powolny powrót do domu. Jeszcze trzeba odebrać Ziomka.
– Po drodze wstępujemy do Castelone (byliśmy tam z przed laty z dziewczynkami), idziemy na targ i dalej w drogę.
– Jedziemy znowu autostradą przez niezliczone tunele. We Włoszech chcemy zatrzymać się na nocleg nad morzem. Nie jest to jednak takie proste. Wybrzeże jest zabudowane. Skręcamy z autostrady i wjeżdżamy w tak kręte , wąskie i strome drogi, że nie wiem jak można było po nich przejechać i nie zawadzić o coś samochodem. Szukamy, szukamy aż wreszcie zatrzymujemy się na kempingu w Sestri Levante oddalonym jednak od morza.
– Na płocie obok toalet pięknie kwitnie passiflora. Obok kwiatów wiszą już dojrzałe owoce.
– Miejsce spotkania we Włoszech to jezioro Transimeno koło Perugii. Kemping prawie pusty, już zbliża się koniec sezonu wakacyjnego.
– Ziomka otrzymujemy wieczorem a następnego dnia rano wyjeżdżamy. Pogoda się psuje i zaczyna padać deszcz. Z planów zatrzymania się na kempingu w Alpach nic nie wychodzi. Deszcz i mgła zasłaniają zupełnie góry.
– Na noc zatrzymujemy się na kempingu pod Monachium. Rozbijamy namiot w przerwie miedzy deszczami.
– Pogoda poprawia się dopiero pod Dreznem. W końcu docieramy calu i zdrowi do domu.