(Gotlandia 20.07 – 3.08)
Trasa: Visby – Visby
Uczestnicy: Kasia, Tadzik
Wspomnienia:
– Aby dojechać na Gotlandię jedziemy 12 godzin pociągiem do Gdyni, potem 20 km rowerami do Gdańska (mamy 7 godzin czasu do odprawy na prom),dalej płyniemy 19 godzin promem do Nyneshamn, czekamy 6 godzin i znowu płyniemy 3 godziny promem do Visby. Całość zajmuje nam 2 doby.
-Mając 7 godzin czasu do odpłynięcia promu do Szwecji jedziemy w Gdańsku do sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej znajdującego się w Motamblewie. W upale przebijamy się przez rozkopany Gdańsk i to jeszcze pod górkę. Po dojechaniu na miejsce powierzamy Matce Boskiej Magdę i jej dziecko i wracamy w stronę portu.
-Na Gotlandię dopływamy późnym wieczorem o 21.30. Musimy jeszcze dojechać do kempingu 2 km.
-Kempingi na Gotlandii, tak jak i w całej Skandynawii, są wzorcowo czyste. Toalety i kuchnie lśnią czystością. Śmieci są skrupulatnie segregowane. Można też nocować na dziko, ale my wybieramy „luksusy”.
-Dookoła Gotlandii prowadzi ścieżka rowerowa Gotlandsleden. Świetnie oznakowana i prowadząca przez najciekawsze miejsca na wyspie. Głównie poruszamy się tak jak wskazują drogowskazy. Czasem skracamy sobie drogę jadąc drogą samochodową.
-Skracanie nie zawsze wychodzi na zdrowie. Pierwszego dnia chęć pojechania na skróty kończy się pchaniem rowerów pod solidne wzniesienie. Nawet Tadzik ma kłopoty z dotarciem na szczyt.
-Gotlandia nie należy do płaskich wysp. Jedziemy : góra, dół góra dól itd. W tej drodze nie pomaga nam wiatr wiejący oczywiście w oczy.
-Pierwszy etap doprowadza nas do Kappelshamn. Nie wstępujemy do Groty Lumelunda, która znajduje się obok trasy – nie mamy ochoty oglądać stalagmitów i stalaktytów. Po drodze łape nas ulewa, nawet słychać grzmoty. Ale na kemping dojeżdżamy już po deszczu. Kemping położony nad zatoką, nad którą po drugiej stronie, usytuowana jest fabryka kruszywa. Rozbijamy namiot wśród jałowców. Wieczorem wszystko zasnuwa mgła.
-Rano kąpiemy się w ciepłych wodach zatoki.
-Z własnej nie przymuszonej woli odbijamy 2 km w bok jadąc pod górkę aby odwiedzić Gotlands Ring – tor wyścigów samochodowych czyli zabawkę dla dużych i małych chłopców. Można tam wypożyczyć samochód i popróbować swoich sił. Nie skorzystaliśmy!
-Atrakcją tego etapu jest Błękitna Laguna. To chyba jakieś wyrobisko z błękitną, czystą i ciepłą wodą . Dookoła las i skały. Zażywamy kąpieli wodnej i słonecznej. Nie chce się jechać dalej.
-Przeprawiamy się promem (bezpłatnym) na wyspę Faro i zatrzymujemy się na kempingu Solhaga oddalonym od promu 3 km. Kemping położony jest wśród sosen. Cisza i spokój.
-W nocy przyszła burza. Przechodziła dokładnie nad nami. Pioruny biły dookoła nas, niebo było jasne od błyskawic i do tego ściana deszczu. Przeżyliśmy.
-Ruszamy na objazd Faro. Obowiązkowym punktem programu jest odwiedzenie cmentarza w stolicy wyspy o tej samej nazwie. Mieści się tam grób Ingrid i Ingmara Bergmanów. Skromny ze świeżymi kwiatkami.
-Faro to nie tylko Bergmanowie ale przede wszystkim raukary. Twory natury – skały ukształtowane przez wodę i wiatr o przedziwnych kształtach. Każdy widzi w nich co mu podpowiada wyobraźnia: głowa, wielbłąd itp.
-W rezerwacie Gamelshamn stoi skała, którą można oglądać prawie na wszystkich pocztówkach i folderach. Kształtem przypomina psa.
-Jedziemy do Digerhuvud – odcinek wybrzeża usiany raukarami. Droga prowadzi nad morzem przez całkowite pustkowie. Znaki drogowe ostrzegają przed silnymi podmuchami wiatru. Nam się udaje przejechać spokojnie. Ca kilkaset metrów można oglądać skały różnych kształtów..
-Z dala oglądamy starą wioskę rybacką Helgumannen – nie wstępujemy, jedziemy dalej.
-Na końcu dojeżdżamy do rezerwatu Langhammers. Tutaj skały przybrały kształt strażników pilnujących wybrzeża. Niczym posągi z Wyspy Wielkanocnej stoją nieruchomo wpatrzeni w morze. Jeden jakby się modlił, inny ma nos jak Pinokio.
-Po dwóch dniach na Faro wracamy na Gotlandię.
-Faro to pustkowia porośnięte jałowcami, Gotlandia to lasy i pastwiska.
-Przejeżdżamy przez Silve. W środku miasta stoi cementownia, przez którą przechodzi główna ulica. Mimo, że jest to cementownia nie widać ani grama pyłu.
-Dwie noce spędzamy w Amine – na kempingu prowadzonym przez dwie Polki. Miło jest usłyszeć ojczysty język daleko od kraju.
-Ljugarn to kemping położony nad samym morzem. Tam też w czasie spaceru do kolejnych raukarów, zza cypla wysuwa się niespodziewanie mgła i powoli zasnuwa wszystko. Robi to wrażenie jakby prosto z filmu.
-W Ljugarn zwiedzamy starą wioskę rybacką z muzeum rybołówstwa. Można tam oglądnąć stare i nowe sprzęty rybackie.
-Jedziemy też do Torsburgen, gdzie odkryto pozostałości największej i najpotężniejszej twierdzy Skandynawii starożytnych czasów. Datowana jest na IV wiek. Jedziemy tam częściowo po kamienistej drodze. Ale co się nie robi w celach poznawczych. Te pozostałości to wysoki wał usypany z kamieni. Wał ten ciągnie się przez 2 km i ma wysokość 7 m. Podobno miejscami osiąga 24 m. Nie oglądamy wszystkiego bo pogoda niepewna.
-Do następnego kempingu w Brugsvik, przez połowę drogi, jedziemy drogą spowitą przez mgłę. Robi się chłodno. Szlak prowadzi nas przez tereny typowo rolnicze. Hoduje się tu bydło, owce i dużą ilość koni wszelakiej maści.
-Droga często prowadzi przez środek pastwiska dla owiec. Trzeba otworzyć sobie bramkę, przejechać, zamknąć i można jechać dalej. Czasami zamiast bramki są specjalne „szczebelki”, przez które owce nie przejdą.
-Przy drodze zatrzymujemy się przy grobie wikinga w kształcie łodzi, ułożonego z dużych kamieni.
-Wstępujemy do kościoła w Eke i oglądamy freski przedstawiające sceny z życia Chrystusa
-Zadziwia nas scena Wniebowstąpienia – Jezusowi widać tylko gołe stopy wystające z obłoków.
-Obok kościoła stoi budynek warty odwiedzenia. Jest to klozet typu „sławojka” z trzema oczkami, jedno koło drugiego w tym samym pomieszczeniu. Pewno po to aby uniknąć kolejki zniecierpliwionych.
-Po drodze Tadzik zbiera maślaki, które urozmaicają nasze menu.
-W Brugsvik, na terenie kempingu znajduje się basen, w którym kąpią się dzieci. Zimno się robi od samego patrzenia.
-Deszcz nie pozwala nam na objechanie południowego cypla wyspy. Pada i wieje na przemian.
-Na kempingu spotykamy grupę rowerzystów z Polski , którym wyjazd zorganizowało biuro podróży.
-Gotlandia to wyspa kościołów i wiatraków. Nie wiemy ile ich dokładnie jest, ale jest ich naprawdę dużo.
-Za Brugsvik spotykamy cały las nowoczesnych wiatraków robiących niesamowite wrażenie, są jakby z odległej galaktyki.
-Kemping w Klintenhamn okazał się polem namiotowym nasiąkniętym wodą jak gąbka . Jedziemy dalej.
-W kościele Vastergarn trafiamy na przygotowania do ślubu. Niektórzy z gości ubrani są w stroje regionalne.
-Po 70 km dojeżdżamy do Tofty – kempingu w lesie sosnowym przy wydmach. Każdy ma swój kącik pośród krzaków i sosen. Zostajemy tutaj 3 dni na totalne leniuchowanie, zwłaszcza, że zrobiła sie prawdziwie letnia pogoda.
-Woda w Bałtyku jest okrutnie zimna – tylko 13 stopni C.
-Mimo, że woda zimna trzeba zanurzyć kawałek palca albo trochę więcej.
-Piasek na plaży taki jak powinien być – drobniutki i ciepły.
-Ścieżką wzdłuż morza idziemy na spacer do starej wioski rybackiej Gnisvard. Drewniane domki stoją w równych szeregach a na łące stojaki do suszenia sieci. Obecnie można wynająć taki domek i spędzić w nim kilka dni.
-W wiosce stoi skromny kościół z XIX w. Z opisu umieszczonego obok dowiadujemy się, że codziennie o 6 rano były tam odprawiane msze – o godzinie gdy rybacy wracali z połowów do domu. Dzwon w kościele pełnił rolę drogowskazu.
-Oddając się intensywnemu lenistwu oglądamy na kempingu, nigdy przez nas nie widziane gąsienice korowódki sosnówki. Gąsienice wędrują szczepione jedna za drugą w korowodzie długości ok. 2 m. Na piaszczystej drodze są prawie niewidoczne
-Droga między Toftą a Visby obfituje w atrakcje. Wjeżdżamy do znajomej wioski rybackiej, znowu oglądamy groby wikingów. Droga wije się okrutnie. Tam gdzie stoi jakiś wiatrak tam droga musi skręcić. Po jakimś czasie tracimy cierpliwość i jedziemy główną drogą. Wzdłuż jezdni prowadzi szeroka ścieżka rowerowa.
-Dojeżdżamy do Hogklint – wysokiego klifu tuż przed Visby. Stojąc nad przepaścią podziwiamy z jednej strony niesamowicie przeźroczyste wody Bałtyku, z drugiej strony widok na stolicę wyspy.
-Po drodze mijamy park rozrywki z aquaparkiem i z najważniejsza atrakcją – domkiem Pipi Langstrum. Mijamy cały kompleks bokiem i jedziemy dalej.
-Zamykamy kółko dojeżdżając do znajomego kempingu – 2 km od portu.
-Idziemy na obowiązkowy spacer po starym mieście. Visby znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Stara część miasta opasana jest murem długości prawie 4 km i wysokim na 11 m.
-Wąskie uliczki miasta pełne są spacerujących turystów. Oglądamy ruiny kościoła św. Katarzyny – byłego konwentu franciszkanów. Potem idziemy do katedry pw. Najświętszej Marii Panny z przepięknymi epitafiami.
-Niesamowity zachód słońca kończy nasz pobyt na wyspie. Rano następnego dnia odpływamy.
-W Nyneshamn oczekiwanie na prom do Polski umilają nam kaczuszki.
-W sumie przejechaliśmy 500 km.
-Pogoda była typowo wyspiarska. W ciągu dnia mogła się zmienić całkowicie.
-Oprócz owiec, koni i krów widzieliśmy dzikie króliki, których jest tu ponoć bardzo dużo. Na jednym z kempingów odwiedził nas jeżyk.
-Minęliśmy nawet żurawie, ale nie były zainteresowane spotkaniem z nami.
-Wyspa pachnie macierzanką i innymi ziołami i przepięknie kwitnie cykoria.
-Wyspiarze mają upodobanie do ozdabiania malunkami skrzynek pocztowych.
-Pierwszy raz zamiast konserw wzięliśmy liofilizowane całe dania przeznaczone dla alpinistów i żeglarzy. Sprawdziły się fantastycznie. Są smaczne i można się nimi najeść.
-Jedzenie urozmaicaliśmy kiełbaskami pieczonymi na grillu.
-Gotlandia, jak i cała Szwecja to kraj bardzo czysty i nastawiony na ekologię. Śmiecie są tam skrupulatnie segregowane.
Komentarze (1)
Ciekawy artykul. Zapisalem twoj blog w ulubionych. Teraz bede tu zagladal czesciej.
Powinienes jedynie zmienic grafike bo ta wyglada
troche nieprofesjonalnie.